Cześć! :) Książkę, której recenzję dzisiaj wam zaprezentuję, przeczytałam już w zeszłym tygodniu, jednak czas wolny postanowiłam poświęcić na coś innego i tak odłożyłam pisanie na później. W międzyczasie nie mogę oderwać się od kolejnej książki, której tytułu wam nie zdradzę. :)

Wygrał ze mną skorumpowany wzrokowiec, nęcąc wyglądem hipnotyzującej Dziewczyny Z Kokiem i otaczającymi jej tajemniczymi barwami. Kto też poległ w walce, biała flaga do góry!
A więc, czas odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: czy książka rzeczywiście warta była zachodu? Czy może lepiej pozachwycać się nad okładką z daleka, jednak nie poświęcając dla książki miejsca w swojej biblioteczce?
Najpierw jednak, przybliżę nieco historię bohaterów: Waverly i Marshalla...
Waverly od dziecka żyła w logicznym, poukładanym świecie, pełnym schematów i wyuczonych zachowań, zaakceptowanych przez normy społeczne. Jako jedyne dziecko marketingowca i pani psycholog, w dodatku nie do końca normalne dziecko, mocno odstaje od swoich rówieśników. Dlatego za dnia zakłada maskę, pod którą nikt jej nie zobaczy- maskę idealnej Waverly, najlepszej uczennicy, osiągającej świetne wyniki w sporcie, mających super przyjaciół.
Marshall, w oczach innych wygląda na zwykłego nieudacznika, imprezującego od rana do nocy, nie mającego żadnych ambicji ani planów na przyszłość. W rzeczywistości znosi ciężar, o którym inni nie wiedzą.
Marshall i Waverly spotykają się we śnie; tam gdzie mogą poznać swoje prawdziwe twarze. Czy ich sen może się spełnić i przeobrazić w rzeczywistość?
Książkę czytałam, nie ukrywam, z zainteresowaniem i pomimo wielu zastrzeżeń, chciałam poznać dalsze losy bohaterów. A cóż to były za zastrzeżenia?
Narratorami wydarzeń byli naprzemiennie zrzędliwa i irytująca introwertyczka Waverly i jeszcze bardziej irytujący, przewidywalny Marshall. Na moje (szczęście? nieszczęście?) więcej opowiadała Waverly, która operowała trudnym, rzeczowym językiem. Co rusz musiałam główkować, co też bohaterka miała na myśli i zwyczajnie trudniej przyswajałam to, co miała mi do przekazania autorka. Może innym to odpowiada, dla mnie jest to zbyt skomplikowany język :/
Ból to seria impulsów. Bodźców przekazywanych od zakończeń nerwowych do mózgu, które mówią nam, żeby odsunąć rękę od palnika, zaszyć ranę ciętą. To funkcja wykształcona w drodze ewolucji, język przetrwania. Ból jako konkretne, namacalne zjawisko nie istnieje. ~ str. 51
Kolejnymi rzeczami, które mnie irytowały, byli sami bohaterowie powieści. Między mną a Waverly znalazłam pewną nić porozumienia; rozumiałam jej obawy, bariery, bo tak jak ona, jestem introwertyczką. Wiem jak to jest, kiedy nie masz pojęcia o czym rozmawiać z rówieśnikami. Za to irytowało mnie zachowanie Waverly, która tak panicznie bała się pokazać światu prawdziwą siebie, do tego stopnia, że potrafiła zlewać chłopaka, na której podobno jej zależało. Stawała się zimna, okrutna, a potem cały czas użalała się nad sobą i swoim sztucznym życiem. Marshall- podobnie jak Waverly- żył w stagnacji, choć z innych powodów. Dodatkowo zupełnie nie podobało mi się to, jak przedstawiła go autorka- to, że był bierny prawie do samego końca. To Waverly stale odwiedzała Marshalla w jego domu. To Waverly ciągnęła go za język i dopytywała o osobiste sprawy. To Waverly towarzyszyła chłopakowi, kiedy pił, spał, chorował, był na zjeździe narkotykowym i kiedy całował się z inną dziewczyną- NIGDY na odwrót.
I to ostatnia uwaga, jaką mam do autorki ,,Wyśnionych miejsc''- właśnie do wątków sennych. Pomysł na spotkania senne nie był fenomenalny, poza tym, mógł być on wykorzystany lepiej w powieści. Na przykład, gdyby nie tylko Waverly odwiedzała Marshalla, ale i na odwrót. Gdyby magia snów nie kończyła się tylko na jednej świeczce. Gdyby spotykali się też w innych miejscach, nie tylko w domu chłopaka.
-Jesteś jak mała syrenka.- mówi cicho.
Parskam w materac.
-Ariel?
-Nie, ta prawdziwa. Ta, która tańczyła, chociaż ją bolało. I nie dawała tego po sobie poznać. A wszyscy myśleli, że się świetnie bawi.
-Chyba milczenie nie było dla niej zbyt trudnym zadaniem. W końcu była niemową [...]
-Trochę tak jak ty.- szepcze. ~str. 278-9
Poza wadami, nie obyło się bez zalet- historia była interesująca, bohaterowie dobrze przedstawieni, senne podróże na tyle ciekawe, że pchały akcję do przodu. Z całej gamy protagonistów najbardziej polubiłam Autumn- szczerą, zabawną i do tego utalentowaną.
Powieść ,,Wyśnione miejsca'' poza piękną okładką oferuje mądrą i ciekawą historię o własnej, wewnętrznej odbudowie osobowościowej i moralnej. Pokazuje, jak cegiełka po cegiełce burzyć mur, który wokół siebie tworzymy, który nas ogranicza, tworzy fikcję na temat tego, jacy jesteśmy. Kiedy po przeczytaniu książki, porównuję głównych bohaterów sprzed i po przemianie, widzę dwie różne osoby. Dlatego każdemu, kto toczy walkę ze sobą, chce zburzyć swoje mury, polecam tą książkę! A jestem przekonana, że każdy z nas musi pewnego razu stanąć i z dystansu spojrzeć na siebie i swoje życie.
Miłość to iskrzący, rozedrgany przypływ energii, który przyćmiewa wszystko~ str. 317
Książkę oceniam na dobrą- nie zachwyciła mnie, nie porwała, ale czytało mi się ją z przyjemnością. Warto przeczytać :)
Plusy:
- ciekawa historia o wewnętrznych walkach z samym sobą
- widoczne przemiany głównych bohaterów
Minusy:
- trudny język
- irytujący bohaterowie i ich zachowania
- motywy snu- mało zaskakujące, tajemnicze niż bym oczekiwała
__________________________
Info szczegółowe: Wyśnione miejsca, Brenna Yovanoff, stron 360, Wydawnictwo Moondrive, Otwarte,rok 2016, przekład: Adriana Sokołowska-Ostapko
Piszesz coraz ciekawiej :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko zobaczę Twój następny post
Dziękuję za miłe komentarze :) Niestety w zeszłym tygodniu nie miałam możliwości publikowania wpisów- to samo będzie w przyszłym. Ale postaram się niedługo dodać nową recenzję.
Usuń